wtorek, 11 października 2016

Dzień 24

Długo mnie tu nie było. Nie mogłam się zmobilizować żeby coś napisać, ale w końcu jestem. Życie płynie w normalnym tempie, czasami wydaje się, że szybciej, czasami wolniej. Raz z górki, raz pod górkę. A właściwie to bardziej jak na skoczni narciarskiej. Najpierw długa droga na szczyt, po wąskich, stromych schodach, chwila odpoczynku na górze, a później belka startowa i w kilka sekund jesteś na dole. Mniej więcej.


Miałam kolejne problemy z bankiem. Tym razem chciałam wymienić swoją kartę, bo zauważyłam, że moja nie jest zbliżeniowa. Niby nic wielkiego, ale jednak. Można korzystać z transportu w Londynie bez konieczności posiadania Oysterki, a w sklepach poniżej 30 funtów (a raczej rzadko wydaję więcej) nie trzeba wpisywać PINu. W każdym razie przeszłam się do banku. Najpierw sprawdziłam na stronie, czy przypadkiem nie założyłam jakiegoś ubogiego konta, do którego nie dają kart zbliżeniowych, ale wyraźnie jest napisane, że do mojego konta dostaje się kartę zbliżeniową. W banku dostałam odpowiedź „Nie. Proszę przyjść za 6 miesięcy”. Dlaczego? Bo bank nie ma mojej zdolności kredytowej i nie może mi zmienić karty. Jakby to, że nie mam zbliżeniowej karty świadczyło o tym, że nie zrobię na koncie ujemnego salda, którego nie będę mogła później spłacić. Myślałam o przeniesieniu się do innego banku, ale szybko poddałam ten pomysł. Nie mam ochoty tracić kolejnego dnia na użeranie się z bankami, przynoszenie stosu dokumentów i Bóg wie, co jeszcze.

W między czasie dostałam pracę. Miałam ją jakieś 2h, po czym zadzwonili do mnie, że jednak nie mogą mi jej dać, bo potrzebują pracowników dyspozycyjnych przez całe święta. Super. Dostałam inną pracę, robię szejki, w sensie koktajle mleczne. Praca jest świetna, co prawda trochę zimno, bo nie ma ogrzewania a obok sklepu jest główne wejście do galerii, ale nie jest źle. Najważniejsze, że nie śmierdzi starym olejem i smażonymi kurczakami.

W miniony weekend na uczelni odbywały się Dni Otwarte dla przyszłych studentów (ja się nadal nie czuję jak jedna z nich, ale jak widać jestem). Jeszcze będąc w Polsce aplikowałam, że chcę zwiedzającym pokazywać swój pokój i mieszkanie, w zamian za to dostaje się voucher do Amazon na 30 funtów. Sobota była spokojna, tylko dwa razy ktoś zadzwonił, że chce przyjść zobaczyć, przy czym to były 3 osoby za każdym razem. W niedzielę było znacznie gorzej, przyszło co najmniej 15 grup, a niektóre liczyły nawet po 40-50 osób. Koszmar.

Zaczęły się wykłady i już czuję, że łatwo nie będzie. Anatomia i biomechanika jest ciężka, niby nic trudnego, każdy zna podstawowe kości – żebra, kręgosłup, kość udowa itd., ale niekoniecznie w obcym języku (w tym wypadku po angielsku), więc przede mną dużo pracy. Jeszcze gorzej jest z Żywieniem. Łapię dużo rzeczy, które brzmią podobnie po polsku – cykl Krebsa, glukoza, mikroelementy, makroelementy…, ale wiele to dla mnie czarna magia. Na dzisiejszych wykładach przysypiałam, wykładowczyni praktycznie czytała, co jest na prezentacji i przechodziła dalej, bez dokładniejszego wytłumaczenia. Rozmawiałam później z koleżankami i na szczęście nie tylko ja nie mogłam się skupić na wykładzie. Uff, kamień z serca.

Tutaj podręczniki nie są wymagane, mają tylko służyć naszej nauce, aczkolwiek, generalnie większość powinniśmy dowiedzieć się na wykładach i zajęciach praktycznych. Ale nie zmienia to faktu, że co chwilę słyszymy, że to warto kupić, że się przyda, że będzie nam przez 3 lata przydatne. Z Anatomii zalecają nam kupić taki duży atlas anatomiczny, ponad 500 stron, mnóstwo ilustracji obejmujących nie tylko układ kostny, ale też krwionośny i wszystkie mięśnie, ścięgna itd. Zgadnijcie ile kosztuje. Nie, nie 20 funtów. 30 też nie. Nawet nie 50. Kosztuje 90 funtów!!! Astronomiczna cena, nawet dla Anglików. Używane są po 40-50 funtów, więc zdecydowanie warto trochę zainwestować i wykorzystać swój voucher.

W Anglii pogoda śliczna. Złota, polska jesień, czyli Indian summer. W poranki i w ciągu dnia dużo słońca, czerwone, pomarańczowe i żółte liście na drzewach i trawnikach, prześlicznie. Niestety jest piekielnie zimno. Niby 13 czy nawet 15 stopni, ale morski klimat zdecydowanie daje w kość, więc odczuwalna temperatura to pewnie coś koło 7. Po zajściu słońca, jeszcze zimniej.

Za 2 tygodnie przyjeżdża mój chłopak (kazał mi o tym napisać, czuje się pominięty na tym blogu). Zaplanowałam całodniową wycieczkę do Londynu, pokażę mu najpopularniejsze atrakcje – Tower of London, Tower Bridge, Globe Theatre, Millenium Bridge, St. Paul’s Cathedral, Houses of Parliament, Big Ben, London Eye, Trafalgar Square, China Town i Oxford Street. Oprócz tego będziemy poruszać się po mieście metrem, więc kolejna okazja do doświadczenia czegoś zupełnie innego (nie dla mnie). Oprócz tego chcemy iść gdzieś na imprezę Halloweenową, pewnie do klubu na kampusie, najbliżej i najtaniej. Nie mogę się doczekać <3


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz