sobota, 22 października 2016

Londyn

Poprzednią niedzielę spędziłam razem z mamą w Londynie. Pogoda była iście angielska. Od samego rana ulewny deszcz, do pociągu do Londynu wsiadłam trochę przemoczona. Wysiadając w Londynie na szczęście już nie padało i powoli zaczynało się przejaśniać. Później przez cały dzień na przemian padało i wychodziło słońce. Ale zacznijmy od początku.


Z kampusu podjechałam autobusem na stację kolejową. Bilety miałam już kupione więc musiałam je tylko odebrać w biletomacie. Dworzec malutki, wielkości Poznań Garbary, 2 perony i jakaś budka z kawą i kanapkami. Niestety brak jakiejkolwiek poczekalni z krzesłami, więc w deszczowy dzień nie pozostaje nic innego jak stanie i sprawdzanie na tablicy ile jeszcze do odjazdu pociągu. Po niespełna 30 minutach przyjeżdża mój pociąg. Wyglądem przypomina Pendolino czy pociągi Kolei Wielkopolski. W środku jak w pociągu, rząd foteli z jednej i drugiej strony. Zajmuję miejsce koło okna i ruszamy. Komfort podróży jest niesamowity. Pociąg jakby frunął nad torami. Nie słychać typowych dźwięków wydawanych przez pociąg, jest idealna cisza. Jedyny minus to przejazdy przez tunele, w których zatykają się uszy, a od ciągłego ziewania i przełykania śliny zaczęła mnie boleć szczęka.

Dojechałam do Londynu, wysiadłam z pociągu i pierwsze co widzę, to ogromna kolejka ludzi. Nie ma jeszcze 10 rano, po co ci ludzie tu stoją? Żeby zrobić sobie zdjęcie przy peronie 9 i3/4. Ja tym razem odpuściłam, ale pewnie jak będę tam w przyszłym tygodniu to też swoje w tej kolejce odczekam. Kierując się znakami na Underground zjeżdżam ruchomymi schodami, pamiętając o tym, żeby stać po prawej stronie, i znajduję się na stacji metra King’s Cross St. Pancras. Wsiadam w jedno metro, później w drugie i po kilku minutach podróży wysiadam na Marble Arch, gdzie umówiłam się z mamą.




 Krótki spacer po słynnej Oxford Street i znowu wsiadam w metro. Tym razem jedziemy na London Bridge, aby zobaczyć The Shard – najwyższy budynek w Wielkiej Brytanii i czwarty najwyższy w Europie. Po wyjściu ze stacji metra idziemy w kierunku London Bridge. Po jednej stronie widać Tower Bridge, na przeciwko nas wysokie, nowoczesne budynki City. Szukam The Shard i nigdzie nie widzę. Myślałam, że będzie na tyle wysoki, że będzie znacznie górować nad pozostałymi budynkami. Włączam Google mapy, które pokazują, że The Shard znajduje się dokładnie za mną. Obracam się i widzę budynek, który wcześniej oglądałam na zdjęciach. Szału nie ma, wysokością nie powala. Zdecydowanie nie można tego porównywać do ogromnego Burj Khalifa w Dubaju. Dopiero po podejściu znacznie bliżej, gdzie nie przysłaniają go już żadne budynki, budzi podziw. Chciałyśmy z mamą wjechać na górę, na taras widokowy, ale 25 funtów zdecydowanie nie jest tego warte, zwłaszcza jeśli było się wcześniej kilka razy na London Eye.



Dalej kontynuujemy nasz spacer wzdłuż Tamizy w kierunku Tower. Trochę się tu zmieniło odkąd tu byłam 2 lata temu. Dochodzimy do Tower Bridge, który aktualnie jest zamknięty dla ruchu samochodowego i przechodzimy na drugą stronę. Tam wsiadamy w kolejne metro i jedziemy na Leicester Square, gdzie znajdują się moje ulubione dzielnice – Soho i China Town. A co za tym idzie można tam zjeść najlepsze chińskie jedzenie.



W China Town byłyśmy w porze lunchu, więc poszłyśmy do restauracji (knajpy) typu bufet, czyli płacisz raz i jesz ile chcesz. Jedzenie całkiem smaczne i duży wybór. Chwila odpoczynku i wsiadamy w kolejne metro i jedziemy na Oxford Street. Zapomniałyśmy, że jest niedziela i większość sklepów zamyka się o 18, więc zdążyłyśmy zrobić tylko małe zakupy w Primarku. Później chwila odpoczynku w Starbucksie przy Pumpkin Spice Latte i trzeba było wracać. Metro–>pociąg–>Hatfield.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz