środa, 16 listopada 2016

2 miesiące

Kolejna długa przerwa od bloga. Albo nie było nic interesującego o czym mogłabym pisać, albo działo się za dużo rzeczy równocześnie i nie miałam na nic czasu. Teraz bynajmniej nie jest lepiej, zaczęły się pierwsze projekty, prezentacje grupowe i eseje do napisania. Łatwo nie jest, najgorzej to usiąść i zacząć, później idzie z górki. Chyba. Jeszcze niczego nie zaczęłam. A w najbliższą sobotę mija 8 tygodni od mojego wyjazdu z Polski.


W międzyczasie odwiedził mnie mój chłopak. Spędziliśmy razem cudowny tydzień. Miło wracać z zajęć, wiedząc, że ktoś na ciebie czeka, że ma się z kim porozmawiać, że ktoś cię pocieszy i przytuli. Odwiedziliśmy Londyn, ja po raz kolejny, B. po raz pierwszy. Jak wrażenia? Mnóstwo ludzi, wręcz tłumy, każdy próbujący iść w swoją stronę, przepychając się i potrącając innych. Na Oxford Street w niektórych momentach robiły się dosłownie korki, staliśmy na chodniku i nie mogliśmy się ruszyć albo szliśmy żółwim tempem. Londyn to zdecydowanie nie miejsce do życia dla mnie. Oszalałabym z tymi wiecznie zapełnionymi ludźmi i samochodami ulicami i hałasem.




Ostatni miesiąc mieszkania w akademiku to istny koszmar. Największym problemem są alarmy przeciwpożarowe. Nie ma dnia żeby nie było ewakuacji i to wcale nie dlatego, że studenci tutaj mieszkający nie potrafią gotować i palą w pokojach. Alarm jest po prostu wadliwy i aktywuje się sam o każdej porze dnia i nocy. Jednej nocy mieliśmy aż dwie pobudki. Miałam zajęcia na 9, więc ustawiłam budzik na 8. Alarm obudził mnie najpierw o 2, później o 6. Za każdym razem musiałam się ubrać, zejść na dół, postać na dworze przez 15 minut, poczekać aż przyjdzie ochrona i wyłączy alarm i dopiero wrócić do łóżka. Po takim czymś człowiek jest już tak rozbudzony, że ponowne zaśnięcie przychodzi z największym trudem. Na zajęciach oczywiście byłam nieprzytomna i marzyłam tylko o łóżku i drzemce.

Alarmy nie włączają się tylko w nocy. Włączają się kiedy gotujesz obiad, kiedy rozmawiasz z kimś na Skypie, kiedy się uczysz i bierzesz prysznic. Ale reguła jest taka, że zawsze włączy się w najbardziej nieodpowiednim dla ciebie momencie.

Naturalnie wszystko było zgłaszane, pisaliśmy, dzwoniliśmy, chodziliśmy do ludzi z accommodation team, ale za każdym razem dostawaliśmy idiotyczne maile mówiące, że to my palimy w pokojach, że zapalamy świeczki i kadzidełka, że po prysznicu zostawiamy drzwi otwarte i para powoduje włączenie alarmu. Ostatnio coś się ruszyło i tym razem dowiedzieliśmy się, że czujniki dymu są bardzo czułe i to wiatr i kurz wywołują aktywację alarmu. Tak… Ciekawe dlaczego w innych budynkach tak się nie dzieje.

Nawiązaliśmy już jakiś czas temu dialog z przewodniczącą samorządu studenckiego, która cały czas monitoruje tę sprawę i jak najbardziej jest po naszej stronie. Wczoraj mieliśmy spotkanie z nią oraz z ludźmi z wyższego szczebla administracji akademików. Kolejne lakoniczne odpowiedzi i fanaberie na temat alarmów. Według pani ubranej w odpowiedniej długości spódnicę, koszulę i buty na obcasach, która z pewnością skończyła jakieś studia inżynierskie i na co dzień zajmuje się systemem przeciwpożarowym, alarm wywołują mrówki, których jest plaga w naszym budynku. Więc od teraz w naszych pokojach nie ma czujników dymu, a czujniki mrówek. Rewelacja.

Sprawa stanęła na niczym. Daliśmy im czas do przyszłego wtorku na oficjalne poinformowanie nas co jest przyczyną alarmów i jakie zamierzają podjąć kroki, aby to naprawić. O odszkodowaniu dla nas nikt nie chciał rozmawiać, szybko odwracano kota ogonem i mówiono, że to jest nasza wina, bo zostawiamy jedzenie na wierzchu, do którego ciągną mrówki. Jedynym rezultatem wczorajszego spotkania jest ekipa szybkiego reagowania pod moim oknem, która tylko czeka żeby ten alarm wyłączyć.

Trochę z innej strony, Hatfield w ostatnich kilku dniach przeżyło wszystkie pory roku. Od słonecznej, chłodnej jesieni, po deszczową jesień, pierwsze mrozy, opady śniegu z deszczem i późne lato. Pogoda lubi zaskakiwać. I zmieniać się w przeciągu 2 godzin, kiedy jesteś na zajęciach.

Najbliższy weekend spędzam u mamy w Oxfordzie, więc spodziewajcie się zdjęć. A poniżej kilka zdjęć z Hatfield i niezwykle inspirującej mnie tutaj jesieni.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz