czwartek, 8 grudnia 2016

Oxford i inne duperele



Przysięgam, że nigdy nie byłam tak zapracowana i zajęta jak tutaj. Praca, uczelnia, wykłady, a oprócz tego miliony uwielbianych tutaj assignments (zadania domowe?) ze zbliżającymi się terminami.


Zaczęło się od prezentacji w parach z żywienia. Niby proste - wystarczyło przeanalizować 4-dniową dietę jakiejś osoby, wpisać dane do specjalnego programu, a później skomentować, ocenić i zasugerować zmiany, ale pracy z tym było mnóstwo. W każdym razie wybrnęłyśmy i dostałyśmy ocenę 2:1 (64%). Tak, system ocen tu jest dziwny. 70 procent i więcej to jest 1st, później jest 2nd first, 2nd second i 3rd.

Kolejny przyszedł Lab Report z fizjologii. Jak się o nim dowiedziałam to płakałam, bo nie miałam pojęcia, co mam pisać. Nasza praca miała mieć 1500 słów, co dla mnie wydawało się astronomiczną liczbą, miała być napisana odpowiednim stylem i językiem, który byłam pewna, że nie wiem jak brzmi. A co więcej, naszym zadaniem było opisanie metody używania Douglas Bag. Czarna magia. Mieliśmy z tego zajęcia praktyczne, ale wykładowczyni do końca chyba wszystkiego nie wytłumaczyła, albo ja nie załapałam. W każdym razie po zajęciach, na których powinnam zdobyć potrzebną mi wiedzę, czułam się tak jakbym wcale na nich nie była. Dzięgi Bogu z pomocą przyszła mama, internet i znajomi. Jak już zaczęłam (mama zaczęła), reszta poszła jak z płatka. Nie ukrywam, że najwięcej czasu spędziłam robiąc w Excelu obliczenia, tabele, grafy i wykresy. W końcu wykorzystałam znajomość Excela nabytą w gimnazjum i liceum. Wystarczy jedna formuła, a reszta zrobi się sama. Biedni Anglicy. Niektórzy na samym Excelu spędzili 20 godzin, licząc wszystko na kalkulatorach i wstawiając odpowiednie wyniki do tabel. W każdym razie lab report oddałam, a wyniki pewnie będą po świętach, ale tutaj oddane = zdane, więc jestem dobrej myśli.

Kolejny jest projekt grupowy z anatomii, który nadal jest w raczkującej fazie. Niby najważniejsze rzeczy zostały zrobione, ale ja mam wrażenie, że to dopiero początek naszej pracy. Został nam tydzień na oddanie, więc trzeba się trochę pospieszyć.

Oprócz projektów cały czas mamy wykłady, które jakby zrobiły się dużo nudniejsze niż na początku, albo to nasza koncentracja spadła, a w głowach brzmią tylko świąteczne piosenki, które puszczane są na okrągło. Gdzie się nie obrócisz tam spogląda na ciebie choinka, święty Mikołaj, aniołki, reniferki, ledowe lampki i świąteczne ozdoby. Mi też się ta świąteczna atmosfera już udziela i odliczam dni do powrotu do domu (jeszcze 9).

W jeden z listopadowych weekendów wsiadłam w autobus i po 3 godzinach byłam u mamy w Oxfordzie. Nic nowego, w końcu mieszkałam tam prawie 2 miesiące, ale w porównaniu do malutkiego Hatfield, Oxford jest jak Eldorado. Sklepy, centrum miasta, dużo ludzi na ulicach, restauracje, muzea... Pogoda niezbyt ciekawa - pochmurno, zimno, wietrznie. Na szczęście nie padało. Miło było się tak na cały weekend oderwać od studiów, akademika (i alarmów przeciwpożarowych), hałasujących ludzi i spędzić te kilka dni w innym otoczeniu. Zregenerowane siły i dalszy powrót do pracy :/

Poniżej kilka zdjęć z Oxfordu









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz